Fellini adaptuje Petroniusza. W olśniewających kadrach Giuseppe Rotunno zawarta została cała dekadencja Rzymu pod rządami tyranów, ulegającego rozpuście, próżnego i pozbawionego umiaru, ale przez to jakże barwnego i pociągającego. Epizodyczna struktura opowieści przenosi nas do baśniowego świata, gdzie obłęd konkuruje ze zmysłowością, przepych tożsamy jest z afirmacją życia we wszelkich jego przejawach. Stylistyczne i wizualne rozpasanie Felliniego posłużyły potem jako wzorzec dla filmowców podejmujących tematykę Imperium Rzymskiego, by na pierwszym planie wskazać tylko "Kaligulę" Brassa. Oba filmy fascynują w równym stopniu, spychając tradycyjne "kino sandałowe" do lamusa. Powab i budząca dreszcze atmosfera schyłku w pigułce. Do smakowania.
"Kaliguli" chyba jeszcze nie widziałem, bo nie kojarzę. Niemniej jednak "Satyricon" Felliniego oceniam jako dobry film z dawnych lat. Szkoda że akcja zaczęła się rozkręcać dopiero gdzieś od drugiej połowy (pierwsza połowa to głównie jakieś rozważania filozoficzne na tle rzymskich zabaw). Co do "stylistycznego i wizualnego rozpasania" zgodzę się jak najbardziej - w sumie prawdziwy obraz starożytnego Rzymu.
Do smakowania ale w umiarze, zbyt duża dawka szkodzi zdrowiu można się bowiem porzygać od nadmiaru wątków homopedofilskich, już lepsza do strawienia byłaby tradycyjna pornografia.
Kino Felliniego nie należy do subtelnych, jest przesadnie dosłowny w scenach erotycznych, czasami to podchodzi pod softporno. Nie wiem skąd ta fascynacja jego filmami, chyba jestem zbyt delikatna na takie klimaty. Wolę gdy takie sceny kręcą pomijając szczegóły ludzkiej anatomii, w bardziej wyrafinowany sposób.