a Fabijański w głównej roli wypadł przekonująco. Ukazuje głównego bohatera niejako uwikłanego w historię. Dowódcą zostaje przez przypadek, bo pierwotny dowódca został aresztowany, a on jako jedyny był w garnizonie i zapamiętał jego rozkład. Jako przywódca bardziej posługuje się głową niż bronią i raczej podnosi morale powstańców, dlatego nieco przewrotnie jako broń dostaje różaniec z kulami zamiast paciorków. Niemniej w chwili próby bez wahania sięga po broń, by ocalić czyjeś życie.
Mimo modlitw, film nie jest nachalnie katolicki. Nie epatuje patosem. Nie licząc sceny w lesie, jakichś przebitek, których sensu nie rozumiałam, ogląda się go dobrze.
O wiele bardziej patetyczny wydaje mi się fragment z Danielem Olbrychskim. Krótki epizod, a mocno nasycony.
Co do odtwórcy głównej roli, myślę, że warto koncentrować się na grze, a nie życiu prywatnym aktora. Obsadzenie go w roli księdza może wydawać się zaskakujące, ale wg mnie poradził sobie bardzo dobrze.