Jestem nią absolutnie oczarowana. Pomijając fakt, że film sam w sobie jest bardzo przyjemny i wart uwagi, warto go obejrzeć dla samej kreacji Bonnie. Fenomenalna gra aktorska, ponadczasowa uroda, piękno w czystej formie.
Już was lubię za to stwierdzenie Faye jest najlepszą i aktorką i najpiękniejszą kobietą jaką widziałem(na ekranie). Charls Bukowski (pisarz ),powiedział o niej ,że to ostatnia z wielka aktorka.
Myślałam że wiele pięknych kobiet już w swoim życiu widziałam, ale potem trafiłam na "Bonnie i Clyde". Bonnie jest tak piękną i czarującą kobietą że ten film można oglądać jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, tylko po to by się na nią napatrzeć. W dobie pseudolasek ze sztucznymi cyckami i botoksem w każdym zakamarku twarzy fajnie jest popatrzeć na naturalne piękno. A uśmiech Bonnie po prostu zwala z nóg.
Oj to prawda, Faye jest w tym filmie zjawiskowa, i chyba później już nigdy nie wyglądała tak dobrze jak tu. To dla mnie najbardziej urokliwa aktorka ze starych czasów obok: Tippi Hedren, Cybill Shepherd i Natalie Wood.
Dokładnie, pięknie tu wygląda. Za to nie rozumiem za co Estelle Parsons dostała oskara. Chyba za to irytujące darcie ryja.
Najjaśniejszy punkt całego filmu. Kobieca, ma to coś, wprost promienieje. Aż szkoda, że film nie skupiał się stricte na niej i Clyde. Dostaliśmy irytującą postać żony Hackmana- jej gra jest żałosna- niepotrzebna postać tego małego knypka. Jeden z tych filmów, który lepiej by wyszedł na minimalizmie w kwestii bohaterów.