Piątek wieczór i od wieczny dylemat - co obejrzeć? Może ekranizację świetnego komiksu? Brzmi ciekawie, więc odpalam "Ghost Ridera", usadawiam się wygodnie w fotelu i czekam na filmową ucztę. W
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Piątek wieczór i od wieczny dylemat - co obejrzeć? Może ekranizację świetnego komiksu? Brzmi ciekawie, więc odpalam "Ghost Ridera", usadawiam się wygodnie w fotelu i czekam na filmową ucztę. W głównej roli zazwyczaj solidny Nicolas Cage, partneruje mu piękna Eva Mendes i Peter Fonda jako Mefistofeles, a w tle Sam Elliott. Zapowiadało się świetnie. A jak było naprawdę? Historia Ghost Ridera nie jest tak znana jak innych marvelowskich "dzieci" - Spidermana, X-men czy Fantastycznej Czwórki. Główny bohater oddaje duszę szatanowi i od tamtej pory musi służyć diabłu, wykonywać jego zadania i przemierzać świat na motorze i z płonącą czaszką. Jest to z całą pewnością jedna z ciekawszych rysunkowych postaci, a komiks jest bardzo klimatyczny i dopracowany. Szkoda, że film już taki nie jest. Początek filmu był dla mnie zaskoczeniem. Nie było żadnego mocnego uderzenia, by zaintrygować widzów, zaciekawić historią i dać do zrozumienia, że z każdą chwilą będzie ciekawiej. Nie. Początek filmu, osoba nieobeznana w temacie, mogłaby uznać za dramat obyczajowy, traktujący o życiu motocyklistów-kaskaderów i ich problemach. Na szczęście wraz z pojawieniem się Fondy na ekranie, akcja się rozwija. I znów spowalnia. Przyspiesza. I spowalnia. I tak do końca filmu. Są momenty z wartką akcją lub ciekawą rozmową, ale niestety są też i takie, które twórcy mogli sobie darować i ze spokojnym sumieniem wyciąć. Niestety tego nie zrobili. Ciekawe są przede wszystkim sceny z Samem Elliottem, który zagrał na swoim zwyczajnym (czyli bardzo solidnym poziomie). Peter Fonda też się starał i choć nie był to diabeł w wykonaniu Petera Stormare z „Constantine”, to i tak było nieźle. Natomiast Cage, który przecież umie grać, co udowodnił wielokrotnie(chociażby w "Zostawić Las Vegas"), w tym filmie jest nijaki, nieciekawy. Nie jest to rola, w której mógłby się wykazać aktorskimi zdolnościami. I to nie dlatego, że przez sporą część filmu zamiast głowy ma płonącą czaszkę. Sęk w tym, że Ghost Rider to postać słabo napisana. W pewien sposób bezkształtna. Nie ma w niej żadnej psychiki, po prostu jest. Podobnie jak i wrogowie głównego bohatera, syn szatan i niezbyt przerażające demony wiatru, wody i czegoś jeszcze, może pyłu czy piachu. Bo chyba nie demon brudu... Największą wadą tej produkcji jest fakt, że wiele scen nadawałoby się wspaniale do filmu komediowego, jakiejś parodii na przykład, a nie do obrazu, przynajmniej z założenia, poważnego. Przyznam się, że naprawdę chciałem zachować powagę, jednak przy rozmowie, w której Cage głosem zupełnie pozbawionym jakichkolwiek emocji, jakby opowiadał o przepisie na sernik swojej babuni, tłumaczy, że nie mógł być na kolacji, bo pracuje dla diabła, wymiękłem i wybuchnąłem śmiechem. I nie była to jedyna taka scena. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zły film. Tylko z kategorii „Akcja” należałoby go przemianować na „Komedia” i wszystko by się zgadzało. Jeśli chodzi o efekty specjalne, film prezentuje dobry poziom i nie ma tu się do czego przyczepić. Podobnie jest i z muzyką, która w połączeniu z dobrą realizacją, daje obraz miły dla oka i ucha, szkoda, że całość nie jest miła dla duszy. „Ghost Rider” nie jest obrazem wybitnym. Jest filmem, który można obejrzeć raz i mieć w pamięci, że taki film istnieje, ale równie dobrze można go ominąć i sięgnąć po inną ekranizację komiksu, których wszak trochę jest. Jeśli już ktoś się zdecyduje na „Ghost Ridera”, to niech się spodziewa kilku fajnych scen, śmiechu i totalnego braku przesłania. To znaczy przesłanie jest. Brzmi ono „Nie oddawaj duszy szatanowi”. Czemu? Tego już film nie wyjaśnia.